Nasze wyprawy Rumunia 2011
Rumunia 26.06-12.07.2011. Z Kościeliska wraz ze znajomymi Gosią i Michałem w Land Rower wyjeżdżamy o godzinie 10. Kierunek Rumunia. Granicę przekraczamy w Łysej Polanie. Dziwnie się przejeżdża,pamiętając czasy paszportów,trzepania bagaży itp. itd. Jedziemy przez Słowację,prowadzi nawigacja potocznie nazwaną anielica ->> dba o to abym nie zboczył z wyznaczonej trasy ->> Satu Mare w Rumunii. No niestety w mieście Poprad objazd. Niby oznakowany ale tylko dla wtajemniczonych czyli miejscowych. Trochę błądzenia po rozkopanych i modernizowanych ulicach odnajdujemy właściwy wyjazd. Przez Słowację przejechaliśmy bez problemowo. Wjeżdżamy na teren Węgier i tu mamy zagryzkę..... te pysznie wyglądające arbuzy i inne świeże owoce a w portfelach ani jednego forinta. W miejscowości Tokaj te kuszące wszystkie winiarnie a ..... mamy nauczkę na przyszłość ->> brać ze sobą pieniądze państw przez które będzie się jechało. Szkoda było marnować czasu na szukanie bankomatów-przed nami jeszcze daleka droga. Dojeżdżamy do granicy Węgiersko-Rumuńskiej i zaskoczenie.... kontrola graniczna. Stojąc w kolejce obserwujemy jak rumuńska straż graniczna kontroluje nie tylko dokumenty ale i bagaże. Pierwsza myśl-przecież Unia druga myśl- kogoś mogą szukać trzecia myśl-ciekawe jak każą nam się rozpakować ?? A w samochodach naszych wszystko co jest i nie jest (to się okazała w trakcie) potrzebne na tego rodzaju wyjazd poutykane w różnych skrzyniach -->> sami wiecie jakie są możliwości pakunkowe naszych terenówek. Przychodzi na nas kolej->> kontrola dokumentów (przydała się znajomość angielskiego,niemieckiego,rosyjskiego i rozmówek rumuńskich) i.... na tym koniec->>proszę jechać przekazane w formie gestykulacji ręczno-mimicznej (nie zbyt miło zresztą to wyglądało) ale jesteśmy na terenie Rumuni. Z racji już dość późnej pory a i innego też czasu na Rumuni (co nie miało w zasadzie wpływu-różnica czasów) szukamy miejsca noclegowego. Należało by tu nadmienić iż w założeniach i planach naszych mieliśmy głównie biwakowo spać bo i samochody z mozołem i trudem przystosowaliśmy do biwakowania tam gdzie mieliśmy ochotę. Pierwsze miejsce noclegowe znaleźliśmy daleko od szosy i zabudowań a było to w szuwarach ->> odtąd każdy nocleg nazywaliśmy „szuwarkowo". Z racji zapadajacego zmroku rozłorzyliśmy tylko rolety,stoliki,krzesełka,kuchenki. Kolacja w terenie w asyście różnych latających owadów (byliśmy na nie przygotowani-->aerozole,świeczki,kadzidełka,lampa owadobójcza 12V) oraz rzadkiego u nas ptaka,pod ochroną zresztą, Derkacza upłynęła w atmosferze pasibrzuchów :))) Spać poszliśmy koło 12 w nocy. Rankiem dnia następnego rozłożenie
reszty szpeju tzn podgrzewanego prysznica samochodowego no i śniadanie
Jaka radochą jest wzięcie ciepłego prysznica ten tylko doceni co zażyje takiego dobrodziejstwa w terenie->> sama radocha, a i naczynia można umyć pod ciepłą bieżącą wodą-->> w Rumunii jest to ważne (warto,przed wyjazdem, przeczytać o zagrożeniach chorobowych). Po spakowaniu wszystkiego oraz zabraniu ze sobą śmieci zaczynamy dzień drugi wyprawy po Rumunii. Kierunek-->>> Monastyr z Najwyższą wieżą ->> miejscowość Surdesti następnie Przełęcz Neteda,potem Budesti,Nie łatwo było znaleźć bo oznakowania są dość specyficznie ?? dziwne ?? ale warto było->> monastyr z najwyższą wieżą.
Byliśmy też świadkami pogrzebu,innego niż katolickiego. Wszyscy żałobnicy ubrani w czerń posiadali dodatkowo przypięte do ubrania, nie wiem jak to nazwać aby nie wywołać uśmiechu,ale kuchenne ściereczki lub ręczniki. Żałobnicy nieśli też upieczone okrągłe plecione rogale/chałki/bułki opakowane w folię. Te same pieczywo było zamocowane na drzewcach proporców żałobnych. Ze zrozumiałych względów zdjęć żadnych nie robiliśmy. Mieliśmy co prawda w tamtym miejscu zrobić sobie obiad, ale widząc nadchodzący kondukt żałobny szybko zwinęliśmy cały majdan i dyskretnie się oddaliliśmy. Pod cerkwią pozostali natomiast „obywatele" holenderscy którzy nic nie robiąc sobie z pogrzebu częściowo roznegliżowani z apetytem jedli obiad. Co kraj to obyczaj,jacy ludzie taka kultura.
W drodze z Przełęcz Neteda zaczęło dziwnie odzywać się przednie prawe koło a łożyska były wymieniane dwa miesiące wcześniej. Dziwny dźwięk pojawiał się i znikał. Mijaliśmy po drodze kontrastujące ze sobą miejscowości i wsie. Mijaliśmy różne zaprzęgi
Ozdobą tego regionu były bramy:
Jedziemy na przełęcz Prislop,pogoda jak na razie nam dopisuje
ale niestety za niedługo już na przełęczy trzeba było cieplejsze ubranie zakładać
W drodze na przełęcz koło zaczęło coraz bardziej dawać się we znaki. Konieczność zajrzenia,choćby pobieżnego determinowała dalszą decyzję o kontynuowaniu wyprawy
Jedziemy dalej,nic groźnego nie widać. Pogoda zmieniła się diametralnie. Zaczął padać deszcz i zapadać zmrok. Zdenerwowanie,padający deszcz,trzeszczące koło-->> decyzja noclegu w Hotelu w miejscowości Cali Baba. Noc przyniesie odpoczynek i mądre decyzje. Rankiem po śniadaniu w strugach deszczu pod prowizorycznym ale za to skutecznym zadaszeniem dokładna kontrola koła. Wszystko jest „fabryczne". Żadnych opiłek w łożysku, żadnych szmerów wszystko wygląda ze jest OK.
Decyzja podjęta. Jedziemy dalej. Mamy już rozeznanie gdzie znajdują się najbliższe serwisy Mtsubishi a w razie godziny „W" znajomy Michała z Polski przywiezie całą przednią prawą stronę zawieszenia (do zdemontowania z anglika). Dziwne dźwięki pojawiały się znienacka nadal. Na prostej drodze,na zakrętach, na wybojach- po zwolnieniu ustawały. Szybkość nie była zawrotna bo padający deszcz jak i dziurawo błotnista droga nie pozwalała na zbyt dużo. Ale dźwięk,przynajmniej mi,skutecznie zniechęcił do oglądania krajobrazów. Propozycja Michała->>włącz w trakcie takiego trzeszczenia przedni napęd i ........ jak ręką odjął......cisza. Taaaa tylko całą resztę zaplanowanej trasy pokonać na obu napędach ???? ciekawa perspektywa. Ale cisza panująca po prawej stronie pozwoliła mi na oglądanie krajobrazu, co prawda z samochodu bo deszcz a raczej żaby z nieba leciały.
Jedziemy w stronę Mołdawii,Maramuresz pozostawiliśmy za sobą. Kierunek Targu-Neamt a szczególnie skupisko monastyrów na terenie Parcul Natural Vanatori Neamt. Po drodze jednak wstąpiliśmy do niepozornie z zewnątrz wyglądającej restauracji a tam piękny świat kwiatów i małej architektury ogrodowej
Trochę a raczej bardzo zaskoczyły nas takie widoki. Szczególnie gdy głównie mijaliśmy zgoła inne krajobrazy. Brzuchy napełnione jedziemy dalej czyli
Droga tak sielsko tylko na początku tak wyglądała. Potem już tak:
No nie cała a w znacznym stopniu. Są to chyba już ostatnie chwile na zwiedzanie Rumuni aby zobaczyć Ją jeszcze w stanie „dziewiczym" Rumunia ostro remontuje drogi. Niektóre remonty dostarczyły nam ubawu co niemiara ale o tym gdy w opowieści swojej dotrę do Siedmiogrodu.
Część zdjęć dotyczące w/w opisu.
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/RumuniaMudmania
C.D.N.
Miejsce noclegowe znalezione. Było to w zakolu niewielkiej rzeczki pośród uprawy mi. kukurydzy na pagórkowatym terenie. Sam dojazd był ekscytujący. Droga prowadziła wzdłuż rzeczki której to brzegi były ostro podmyte. Do lustra wody było 3-4 m. Obawialiśmy się tego wjazdu ale późna pora ( jak zwykle za późno szukaliśmy „szuwarkowa") oraz duże oddalenie od głównej drogi i zabudowań decydował o takiej a nie innej lokalizacji. Wybraliśmy teren w meandrze rzeki gdzie byliśmy osłonięci z trzech stron krzakami i drzewami. Trochę się obawialiśmy aby deszcze które ostatnio padały nie zmieniły spokojnej rzeczki w rwącą niszczycielską (brzeg) masę wody. Rozbijamy obóz. Michał musiał tylko umyć samochód, a w zasadzie jeden bok samochodu ten biwak-owo użytkowy-cały był oblepiony błotnistą mazią. Rozstawiamy nasz obóz.
Osłonięci, w zasadzie z każdej strony, z niepokojem obserwowaliśmy poczynania pogody. Lało jak z cebra. Nasze „zadaszenia" wytrzymały nocny deszcz że ze spokojem, czyli suchą nogą i krzesłami mogliśmy zjeść śniadanie. Oczywiście nie zapomnieliśmy o kolacji dnia poprzedniego. Po śniadaniu oczywiście poranna toaleta z gorącym prysznicem no z bardzo ale to bardzo ciepłym prysznicem (w zasadzie zależało to od tego jaki przepływ wody w słuchawce prysznica ustawiliśmy
sobie )
Nasze wspólne „zadaszenia" były dość duże. Tak duże że spokojnie można było rozstawić dwa stoliki turystyczne z czterema wygodnymi fotelami.
Po smacznym i sutym śniadaniu zwijamy nasz obóz. Aura pogodowa była dla nas, pod czas rozbijania tego obozu, dwu krotnie łaskawa. Pierwszy raz to jak rozbijaliśmy obóz przestało padać a drugi raz to przy zwijaniu obozu na chwilę zakręcono kran w niebie :).
Następnym celem jest Zamek Drakuli. Wyjeżdżamy z obozowiska. Ja celowo łapię lewymi kołami uprawne pole obawiając się zsunięcia samochodu z podmytej skarpy ( 3-4 metry) do rzeki. Patrzę w lusterko-nie widzę Michała przez CB krzyk Gosi – wpadamy w przepaść. Natychmiast zawracam, (przepraszam rolnika właściciela tej łąki za rozjechaną trawę) pytam przez CB co się dzieje-cisza. Po chwili Michał odzywa się – zatrzymałem się tuż nad urwiskiem,ściągnęło mnie w tym błocie. Podjeżdżam do Michała-przednie prawe koło znajduje się tuż przy urwisku ale samochód stoi na drodze. Pierwsza myśl -jak ustawić samochód aby wyciągarką asekurować Michała. Gosia na zewnątrz samochodu ciężko przestraszona zaistniałą sytuacją- i nie ma się co dziwić-bardzo groźnie to wyglądało. Michał podejmuje próbę, bez asekuracji, wycofać się znad urwiska. Powoli, w błocie przypominającym miękkie masło, cofa samochód na trwalszy grunt. Udało się,no ale praktyka robi swoje->> Michał brał udział w różnorakich zawodach off-road. Dojeżdżamy do szosy zaliczając po drodze wszystkie kałuże aby spłukać choć trochę błota- przynajmniej z opon-z niewielkim powodzeniem wjeżdżamy na asfalt. Błotne ślady na asfalcie było widać jeszcze parę km. Kierunek
Rasnov koło Brasov czyli Zamek Drakuli.
Po drodze mijaliśmy wszechobecne konie,psy oraz roboty drogowe. W okolicach Targu Ocna chcąc sobie skrócić przejazd przypadkiem natrafiamy na miejscowość całkiem nie pasującą do tego co mijaliśmy wcześniej
Jak się okazało była to miejscowość uzdrowiskowo-sanatoryjna za dawnych czasów a obecnie centrum szkolenia bankowców. Po zjedzeniu pizzy w jednej z pizzerni gdzie wywołaliśmy swoim przybyciem małe zamieszanie bo środek tygodnia, bo nie ta godzina, bo nie w garniturach :))))) udaliśmy się w dalszą podróż drogą asfaltową która po paru kilometrach zamieniła się w off-road.
A była to droga techniczna dla „szybów naftowych" zaznaczona na mapie jako krajowa
Część zdjęć dot w/w opisu
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/Rumunia2011WDrodzeDoDrakuli
C.D.N
Następnym celem naszej podróży było w okolicy Piatra-Neamt skupisko Monastyrów
których zwiedzenie skutecznie blokował deszcz,ale nie po to jechało się set kilometrów aby przejechać obojętnie. Zwiedzając Monastyry zastanawiał nas fakt-jak to się stało że pod komunistycznymi rządami przetrwały w takiej ilość i w takim stanie , no chyba że po obaleniu komunistycznych rządów w takim tempie odbudowano/odrestaurowano ???
Część Monastyrów jest położonych w górach gdzie prowadzą drogi asfaltowe lecz szutrowo/błotniste o znacznym pochyleniu. I coś takiego właśnie nam pasowało,w końcu jedziemy terenówkami.
Ale duuużżżyyyymmm zaskoczeniem dla nas był widok,gdzie wspinaliśmy i zjeżdżaliśmy się na załączonych przednich napędach,reduktorach itp. itd. takich oto samochodów—miny nam z lekka zrzedły, ale może miejscowi mają swoje jakieś inne trasy ->> to takie tłumaczenie dla podniesienia własnego EGO – była tylko jedna droga.
W następnej miejscowości gdzie na przywitanie czekała..........
;))))))) znajduje się klasztor, żeński klasztor.........
.....w którym mieszka 500 mniszek/zakonnic. Niektóre nawet bardzo ładne i żeby nie kusić losu razem z Michałem woleliśmy pozostać przy samochodach ;))))
Co jest charakterystyczne dla tamtejszych Monastyrów?? - otoczenie wręcz tonie w kolorowych kwiatach, różnorakich drzewach i krzewach, jak by dla kontrastu swoistego rodzaju surowością monastyrów z małą ilością okien (stąd też brak zdjęć z wnętrz gdyż mnisi nie byli zbytnio przychylni na wykonywanie zdjęć a już z lampą błyskową to ... można było zapomnieć. Zdjęcie wykonane z „ukrycia" stąd też i jakość taka jaka jest
a przy tym z ogromem bogactwa zdobień w kolorach pastelowych z przewagą koloru złotego. Godne podziwu są rzeźbienia,różnego rodzaju ornamentyka wykonana w drewnie ->> jest co podziwiać.
Zaczyna powoli robić się ciemno więc zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Zaczynamy ??? to już zadanie Michała ->> ma dobrego nosa w wyszukiwaniu „szuwarkowa" czyli miejsca noclegowego.
C.D.N
Następna porcja zdjęć do w/w opisu.
Dojechaliśmy do miejscowości Rasnov, czyli rzut beretem od Drakuli. Pogoda nie nastrajała nas do szukania „szuwarkowa" . Ciężkie chmury na horyzoncie nie zapowiadały nic dobrego. Szukamy noclegu w pensjonacie. Hotele raczej należy omijać gdyż oferują standard komunistyczny za cenę kapitalistyczną. Pensjonaty, które powstały ostatnio, mają o wiele wyższy standard za przystępną cenę (od 50 do 70 lei za osobę/nocleg co odpowiada +/- 50-70zł). Skoro poruszyłem temat cen to w zasadzie ceny są na tym samym poziomie co w kraju: paliwo ON 5,24-5 40 czyli droższe, papierosy tańsze, inne produkty +/- to samo. Nie opłaca się brać ze sobą euro ani dolarów ->> nie korzystny przelicznik. Najlepiej jest korzystać z bankomatów ->> 1 lei ->> 0,993 zł . Stacje benzynowe w dużych miastach czynne non stop, w małych do 15 tamtejszego czasu. Żarcie w knajpach w 98% przypadków, z których korzystaliśmy, super świeże.
Zatrzymujemy się w pensjonacie „BELVEDERE"
i był to bardzo trafny wybór bo: miła sympatyczna atmosfera, sympatyczna właścicielka -->> na wstępie poczęstowała nas palinką własnej roboty -->> moc powalająca, w nocy była taka ulewa że świata za oknem nie było widać a i praktycznie cały następny dzień też lało.
Po śniadaniu idziemy zwiedzać, w strugach deszczu, ruiny zamku w Brasov
Po zejściu już na parking jedziemy do Bran a po drodze -->>środek miasta i pasące się kozy :))
Zamek Drakuli w Bran. Z zewnątrz nie sprawia wrażenia tak dużego natomiast po wejściu do środka przytłacza i zaskakuje ogromna ilość różnych pomieszczeń poczynając od biblioteki poprzez salonik gier sypialni pokoju zabaw itd. itp. Co jest charakterystyczne dla tej budowli ?? strome schody,krótkie korytarze z wnękami wijące się niczym okopy na froncie-->> najwyraźniej projektant i budowniczy tego obiektu postawił sobie za cel duże utrudnienia a wręcz niemożność zdobycia zamku przez wroga. Trudno było się nudzić zwiedzając zamek gdyż w wyniku tych zawiłości komunikacyjnych coś ciągle nas zaskakiwało np. w prawie każdym pomieszczeniu piece kaflowe,kominki różnego rodzaju rzeźbienia w drewnie,w kamieniu..... Co mnie zaskoczyło w tej budowli ?? pogubiłem się z orientacją a nie mam z tym kłopotów-->> jest to chyba wynik, najprawdopodobniej przez budowniczych zamierzony, zakamarków, schodów pod różnymi kątami w różnych kierunkach a co za tym idzie też ilość kondygnacji. Jeśli jest ktoś zainteresowany to jest możliwość kupna tego zamku od obecnych właścicieli za ....... 70 000 000.....dolarów. Włodarze Bran starają się zebrać tę kwotę aby zamek pozostał we władaniu miasta. Pod zamkiem a w zasadzie przy wejściu,jak to zazwyczaj bywa gdzie dużo turystów, cała infrastruktura handlowo- gastronomiczno- rozrywkowa.
Po zjedzeniu obiadu udajemy się w dalszą podróż kierunek Tulcea
Następna porcja zdjęć do w/w opisu:
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/RuinyWBrasovIZamekDrakuli
C.D.N
C.D.
Do Tulcea docieramy późną nocą godzina 24. Późna pora na szukanie szuwarkowa więc szukamy noclegu w pensjonatach lub hotelach ale.... wszystko zajęte a i na dodatek brak strzeżonych parkingów. Miasto jest po prostu okropne a w zasadzie otoczenie. Centrum,które powstało po wyburzeniu innych budynków, jest ekskluzywne. Natomiast obrzeże..... strach pozostawić na chwilę samochód bez dozoru. Slamsy zamieszkałe głównie przez cyganów. Więc rada w radę jedziemy jednak szukać szuwarkowa. Michał prowadzi. Pomni tego co widzieliśmy w mieście staramy „ukryć" się jak najdalej od szosy i domostw. Jest droga boczna. Wjeżdżamy w nią,jedziemy parę set metrów. Z miejsca gdzie mamy zamiar szuwarkować nie widać szosy i domostw. Skoro my nie widzimy to i nas nie widać. Ograniczamy do minimum oświetlenie szuwarkowa. Po kolacji idziemy spać. Rankiem,a muszę powiedzieć że ku utrapieniu reszty-budziłem się o 5 rano (rumuński czas to 6) widać gdzie rozbiliśmy szuwarkowo. Na rozstaju dróg w plantacji zarośniętej i zapuszczonej plantacji winorośli. Piję kawę,w oddali widać jakiś ruch na polu. Mam złe przeczucia którymi dzielę się zresztą. Decyzja-nie jemy tu śniadania tylko pakujemy się i wyjeżdżamy. Dobra była to decyzja. Za chwilę podjeżdża samochód z dwoma facetami w środku i pretensje że wywaliliśmy tam śmiecie -->> worki po rumuńskim cemencie, puszki po farbie itd. itp. Kazał nam się wynosić używając rumuńskiego odpowiednika spi.....ać. Przypuszczam że chciał pokazać swoją władzę i jaki to on mocny wobec swojego pasażera bo zmienił trochę wyraz twarzy jak zobaczył mnie. Nie żebym go jakoś straszył ale zdecydowanie po polsku odpowiedziałem co o nim myślę i że śmieci nie są nasze. Wyjeżdżamy z tego miejsca i dopiero teraz zauważamy że teren jest ogrodzony drutami kolczastymi oraz że jest brama. Jak w nocy wjeżdżaliśmy brama była otwarta a ogrodzenia jak i bramy po ciemku nie widzieliśmy. Nic to mieliśmy nauczkę na przyszłość gdzie szukać szuwarkowa. W dalszej drodze przydało nam się to jeszcze raz. Jedziemy w kierunku Delty Dunaju. Po drodze zatrzymujemy się na śniadanie. I tu miłe zaskoczenie. Zjechaliśmy z drogi jakieś 30m na coś co przypominało klepisko. Rozkładamy całą kuchnię. Spokojnie jemy śniadanie „niepokojeni" jedynie przez przejeżdżające,pozdrawiające nas samochody->> miłe zaskoczenie. Klaksony i przyjazne gesty ze strony kierowców jak i pasażerów. Jedziemy do miejscowości Partizani na przeprawę promowa aby dostać się na obszar Delty Dunaju. Sam dojazd jak i „port" promowy daje dużo do myślenia. Jesteśmy na drugim brzegu jednej z odnóg Dunaju. Na mapie GPS jest zaznaczona droga krajowa której tak naprawdę to nie ma. Jedziemy po koronie wału przeciwpowodziowego. Zastanawiamy się czy uda nam się dojechać do miejscowości Sulina aby zwiedzić tamtejsze latarnie morskie-takie były plany i na planach się skończyło. Najlepiej charakter tego terenu oddadzą zdjęcia. Jako podsumowanie,bo dużo można by pisać o Delcie Dunaju,jest to teren dziewiczy z elementami cywilizacyjnymi (klimatyzacje na domkach) gdzie bieda graniczy z bogactwem (glinianki i „pałace"). Gdzie dojeżdżają samochody osobowe,muszą znać jakieś specjalne drogi,a samochodom terenowym jest ciężko. Gdzie duże areały upraw kukurydzy graniczą z takim samymi „uprawami" trzciny (nie mylić z cukrowa :)) ). Gdzie ogrom różnorodności ptactwa,płazów,gadów i owadów wprawia w zdziwienie. Gdzie potęga rzeki graniczy z mozolną pracą człowieka tam żyjącego. My jechaliśmy prawą stroną rzeki,lewa była już bardziej cywilizowana. Najdalszym miejscem do którego nam się udało dojechać to E 29,13,48,35- N 45,10,36,40. Michał miał wielką ochotę na szuwarkowo w tamtym rejonie ale my zdecydowanie temu byliśmy przeciwni co później dnia następnego okazało się słusznym kierunkiem. Ale o tym w następnej relacji. Nie znając godzin pracy przeprawy promowej po zjedzonym obiedzie szybko udaliśmy się w drogę powrotną. Na szczęście przeprawa promowa jeszcze działała a my mając troszkę czasu umyliśmy nasze samochody. Umyć samochody w Dunaju-czyż to nie za duża fanaberia :)))
Następna porcja zdjęć do w/w opisu
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/DeltaDunaju
C.D.N.
Jedziemy w kierunku Mamai. Jedziemy drogą z której widać panoramę Delty Dunaju. Droga prowadzi przez małe miejscowości. W jednej z nich Michał przez CB mówi że stracił „napędy" nie może dalej jechać. Jako że prowadziliśmy zawracamy. Pod samochodem Michała potężna plama,jak się okazało olej ze skrzyni biegów. Do najbliższego serwisu 300km. Holowanie odpada->> samochód z automatyczną skrzynią biegów nie może holować na lince->> grozi to awarią. A i samochód holowany z automatyczną skrzynią można holować tylko na krótkim dystansie. Oba nasze samochody mają automatyczne skrzynie. Samochód Michała stoi na poboczu pod lewarowany do góry a tu drogą jedzie sobie kombajn który zajmuje całą szerokość jezdni. Aby mógł jechać dalej,kombajn, musimy doholować samochód Michała całkiem na pobocze a raczej nawet poza. Samochód podniesiony do góry powtórnie-diagnoza zerwany/wyrwany olejowy przewód ciśnieniowy skrzyni biegów. Katastrofa można by rzec bo i dostęp fatalny a i takiego przewodu na wymianę brak no i cały olej na ziemi. Na szczęście Michał obeznany w mechanice karkołomnymi poczynaniami dociera do przewodu. Da radę to naprawić tylko potrzebna będzie metalowa opaska zaciskowa. Ba tylko skąd taką wziąć w małej rumuńskiej wiosce ?? Na szczęście taką opaskę miałem założoną na przewodach do prysznica, co prawda pasowała na mikrony ale była. Robi się ciemno. Potrzebny olej do skrzyni. Najbliższa stacja benzynowa czynna całą dobę jest w oddalonej o 50 km Tulcea. Biorę butelkę po oleju , Michał miał na ewentualne dolewki, i razem z Iwoną jedziemy na poszukiwanie oleju. W Tulcea okazuje się że są czynne trzy stacje benzynowe ale na żadnej z nich nie ma oleju marki Mobil o konkretnych parametrach. Bierzemy ichniejszy, rumuński olej do automatycznych skrzyń przekładniowych ->> na bezrybiu i rak ryba. Na miejsce awarii wracamy późną nocą a tam Gosia i Michał są pilnowani przez miejscowego człowieka->> aby nie stała się Im żadna krzywda ????? Z opowieści wiemy że był to miły i sympatyczny jegomość, co prawda na lekkim rauszu ale nie szkodliwy. Olej wlany i cała procedura z tym związana wykonana. Michał jedzie na próbę. Przejechał parę set metrów i .... następna awaria. Jakimś nieznanym sposobem wkręca się wkoło pasowe przewód od wspomagania. Nocna robota diabła warta robota. Ściągam ponownie samochód Michała na miejsce naszego noclegu->> tuż przy szosie na jakimś rozstaju dróg. Rozkładamy obóz,kolacja i rozpatrywanie co dalej zrobić. Dziewczyny poszły już spać. My jeszcze siedzimy i gadamy nasłuchując nocnych dźwięków. A były to niesamowite dźwięki, dźwięki Delty Dunaju. Coś na podobieństwo kilkunastu uruchomionych pilarek słyszanych z bardzo daleka. Czyli gdy byśmy nocowali w delcie mieli byśmy bardzo bezpośredni odbiór. Nie tylko dźwiękowy ale i cielesny. Tak gra delta gdzie muzykantami są wszystkie owady.
Ranek dnia następnego. Dywagacje jak naprawić pęknięty/zerwany przewód ciśnieniowy. Jest sposób. Trzeba w środek, po przecięciu zerwanego przewodu, wstawić kawałek metalowej rurki. Na szczęście ja mam rurki aluminiowe, ze stelaża namiotu, o średnicach 12,15 mm. Jak by nie pasowały(były za małe) trzeba było by ciąć nóżki od foteli lub stolika turystycznego. Rada -->> zabierajcie ze sobą na wyprawę kawałki rurek odpowiadającym średnicom przewodów gumowych i stosowne stalowe opaski. W skrzyni znalazłem jeszcze dwie opaski w nie najlepszym stanie ale udało się naprawić. Jedziemy w dalszą drogę. A... ludność tej wioski/miejscowości bardzo spokojna i życzliwa. Jadąc drogą pozdrawiali nas i nie robili problemu z powodu przymusowego naszego szuwarkowa. Po drodze profilaktycznie, z wykorzystaniem rowu, kontrola stanu dokonanych napraw ->> Michał przy tym poparzył się gorącym olejem. Na szczęście nie groźnie. Po raz pierwszy uruchomiłem „pralkę" off-road czyli beczka z wodą i proszkiem do prania. Po dojechaniu do Mamai i paro krotnej zmianie wody (płukanie) beczko-pralka zdała egzamin.
Link do zdjęć z awarii i nie zamierzonego szuwarkowa
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/AwariaNaTrasieDoMamai
C.D.N
C.D.
Dojechaliśmy do Mamai. Razem z Constanța stanowią kompleks turystyczno wypoczynkowy dla „zasobnych kieszeni". O ile w Mamai ceny są jeszcze przystępne to w Constanța już wyższe. Constanța miasto pełne hoteli i różnorakich obiektów sportowo rekreacyjnych na wysokim poziomie ->> następny kontrast między północną a południową Rumunią. Na wjeździe do Constanța ustawiane są bramki takie jak na autostradach czyli wjazd do tego miasta będzie płatny. My wjechaliśmy jeszcze za darmochę :)). Mamaia miasto ? osiedle ? satelita Constanțy zaczyna dopiero gonić za swoją bogatszą siostrą i za lat parę stanie się taki samym miastem jak Constanța.
Plaże tych dwóch miast różnią się wyposażeniem. Granice miast odzwierciedlają się na plaży. A plaża to drobno zmielone muszelki,nie piasek. Że aby zbudować jakiś zamek z piasku lub wykopać grajdołek to do piaskownicy trzeba by się udać. Plaże są czyste i zadbane. Na części Constanțy administrowane/wykupione przez poszczególne hotele ustawione różnorakie fotele,parasole itd. itp. Żeby czegoś się napić czy też zjeść to nie ma z tym problemu—mnogość barów, restauracji itp. może zaspokoić każdy gust nie opuszczając plaży. Sam nadmorski deptak obfituje w markowe sklepy jak i też w restauracje do których jesteśmy zapraszani przez naganiaczy. Niebywałą atrakcją Constanțy jest możliwość obejrzenia miasta z kolejki linowej gdzie zamknięte gondole jadą nad dachami domów.
Naszym założeniem były noclegi szuwarkowe czyli znalezione przez nas/Michała ale zrobiliśmy pewne odstępstwo i wykupujemy noclegi na kempingu ze wszelkimi udogodnieniami. Na recepcji pytali się nas czy będziemy nocować w namiotach i zgodnie ze stanem faktycznym odpowiedzieliśmy że będziemy nocować w samochodach. Było lekkie zdziwienie gdy rozstawiliśmy nasze „namioty" i rolety->> ale spaliśmy w samochodach. Przyjechaliśmy wczesnym popołudniem tak więc mieliśmy sporo czasu na spokojny rekonesans okolicy/plaży. Dzień następny przywitał nas deszczem. Wybieramy się do Constanțy ale nie naszymi samochodami. Pierwotnie mieliśmy jechać autobusem ale cena biletu nie jest zachęcająca -->> taniej i to z napiwkiem wyszedł transport taksówką która przyjechała od momentu wezwania w ciągu 3 min. Jedziemy kolejką linową z której widać po jednej stronie plaże i morze a po drugiej stronie jezioro a pod „nogami" super urządzone baseny,kasyno,piękne budynki,koszmarne dachy no cóż kontrastów ciąg dalszy. W pasażu dajemy się namówić na obiad w jednej z restauracji w której,ja i Iwona, fatalnie się czuliśmy i nie dlatego że było źle,wręcz przeciwnie. Obsługa jak by mogła to po nogach by nas całowała. np. idąc do toalety przejściem między stolikami idący kelnerzy, którzy nieśli coś na tacy odskakiwali na boki abym mógł przejść swobodnie. A to ja chciałem Im ustąpić miejsca-Im było trudniej zejść na bok niż mnie a jednak. Nie lubię czegoś takiego—kojarzyło mi się to z niewolnictwem. Ciekawostką była toaleta,a raczej jej umiejscowienie-->> bez szczegółów-->> u nas sanepid by tego nie przepuścił, ale bardzo czysto.
Po powrocie na kemping podejmujemy decyzję: jeśli będzie padło jedziemy dalej,jeśli będzie świeciło Słońce zostajemy na jeszcze jeden dzień-->> być nad morzem i nie zażyć kąpieli w Czarnym Morzu ???
Dzień następny wita nas Słońcem,więc zostajemy. Po śniadaniu idziemy na plażę a tam zimny wiatr który powoli słabł. Woda w morzu... zimna jak jasna cholera, ale Słońce ostro przygrzewa. Kąpiel w morzu to za dużo powiedziane. Jedynie Iwona zdecydowała się na pływanie. Ja niby przypadkiem przewróciłem się w wodzie-- przy samym brzegu. Michał i Gosia zdobyli się na „heroiczny" wyczyn i zamoczyli nogi do kolan. Praktycznie cały dzień spędziliśmy na plaży opalając się natomiast wieczorem spacery w kierunku nad morsko/plażowych knajpek ;))
Dzień następny w Mamai spędziliśmy podobnie jak poprzedni->> wylegiwanie się na plaży bo w końcu zrobiło się gorąco.
Po trzech noclegach w Mamai następny etap naszej wyprawy -->> Bukareszt
Link ze zdjęciami do w/w opisu
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/MamaiaConstanta
C.D.N.
C.D.
Do Bukaresztu dojechaliśmy raczej bez problemowo. Po drodze złapało mnie takie spanie że samochód Michała widziałem podwójnie. Jedyna rada-stacja benzynowa i mała drzemka->> pomogło. Za radą innych polaków jakich spotkaliśmy na kempingu w Mamaii wjechaliśmy do centrum Bukaresztu. Miasto jako stolica Rumunii pełni rolę reprezentacyjną i takie też wrażenie odebraliśmy. Jedynie te słupy obwieszone pękami kabli z istną pajęczyną przewodów biegnących nad jezdniami i chodnikami w różnych kierunkach. Miasto, za sprawą byłego dyktatora- Czałczesku, było zmieniane w brutalny i bezwzględny sposób. Po prostu całe dzielnice były wyburzane pod pretekstem szkód i zniszczeń jakie powstały na skutek trzęsienia ziemi. Trzęsienie ziemi faktycznie było w Rumuni ale nie było takich zniszczeń. Wiele zabytków bezpowrotnie zostało stracone, a te które pozostały zostały skrzętnie obudowane/zabudowane blokami dla aparatu partyjnego. Warto jest wejść na stare miasto gdzie urokliwe uliczki zapełnione kawiarenkami i knajpkami wychodzą naprzeciw turystyce. Nie tylko dla ciała, bytność na starym mieście daje satysfakcje, wśród blokowisk „ukryte" są liczne obiekty kultu sakralnego pieczołowicie odrestaurowane. Z okien samochodów „zwiedzamy" największy budynek rządowy jaki był wybudowany za komuny. Niech skalę wielkości odda fakt iż w jednej z sal znajduje się dywan co waży 2 tony ->> to informacja z przewodnika. No i wszechobecne znaki „zakaz fotografowania" chyb zapomnieli o satelitach. W pewnym momencie gdy zatrzymaliśmy przy jednej z bram wjazdowych z zamiarem sfotografowania tego monstrum dostaliśmy grzeczną prośbę, od wartownika, aby nie robić zdjęć. Sam zresztą uśmiechał się pod nosem z takiego nakazu/rozkazu. Czałczesku chciał stworzyć, przenieść do Bukaresztu co znamienitsze budowle europejskie. I tak mamy fragment Pól Elizejskich z mnogością fontann, mamy kawałek Sekwany- przez Bukareszt nie przepływa żadna rzeka ale na rozkaz dyktatora został wykopany stosowny kanał. I tak można by mnożyć przykłady bezwzględności Czałczesku. Z racji obaw przed utratą jakiegoś wyposażenia z samochodu, chyba pokutuje tu jakaś zaszłość, jako ochotnik zostałem przy samochodach. Chyba nie potrzebnie bo w chwilę po zaparkowaniu na płatnym parkingu dwu krotnie przejechał radiowóz bacznie się przyglądając naszym samochodom. Zresztą po krótkiej chwili znalazł chętny który przy pomocy łamanych słów niemiecko rosyjskich zaproponował umycie samochodów. Z uśmiechem na twarzy grzecznie podziękowałem. Zaczął dopytywać się skąd jesteśmy. Dopiero gdy wymieniłem Boniek zaskoczył. Nic nie chciał ani papierosa ani leii. Dziwny ten człowiek był. A może to jakiś agent ??? Parking był przy bardzo rozbudowanym pomniku martyrologii narodu żydowskiego. Po zwiedzaniu wybieramy się w dalszą podróż. Naszym celem jest Trasa Transfogarska. Ale nie tak łatwo jest wyjechać z miasta gdzie roboty drogowe idą pełną parą. Rozkopy,objazdy,ludzie przechodzący na przełaj,samochody które raczej nie używają kierunkowskazów a i dziurawa opona Michała spowolniły nasz wyjazd. Oponę postanowiliśmy naprawić (mieliśmy ze sobą zestaw naprawczy do opon bezdętkowych) po wyjeździe z miasta. Jedynie co, to dopompowałem kompresorem oponę w samochodzie Michała wzbudzając tym dość duże zaciekawienie przechodniów i kierowców. Co się rzuca w oczy, na obrzeżach miasta, to duża ilość firm sprzedająca porąbane i pocięte drewno. Było tego całe mnóstwo. Czyżby w Bukareszcie nie było miejskiego centralnego ogrzewania ?? Być może tak. I następny rzucający się w oczy widok- wozy konne, z numerami rejestracyjnymi, ciągnięte przez niewielkie koniki. W drodze do nastepnego szuwarkowa zatrzymujemy się na strasznie obskurnej stacji benzynowej (przy ichniejszej autostradzie) gdzie królowały stada psów. Psy te maja niewidoczne granice swoich wpływów. Na stacji mieliśmy zamiar zjeść obiad ale ograniczyliśmy się do naprawy opony. Widok zdecydowanie odebrał nam apetyt. Na jedzenie zatrzymaliśmy się przy jakimś hotelu. I tu zaskoczenie. Oprócz mamałygi z kaszy kukurydzianej były też ziemniaki i frytki. Ciekawie odbywał się proces zamawiania obiadu. Mieliśmy rozmówki polsko-rumuńskie. Ale jak tu kobiecinie wytłumaczyć (mówiła tylko po rumuńsku) że nie chcę całej kury tylko pierś. Skończyło się na pokazywaniu-rozumiecie ;) Kelnerka potem wstydziła się do nas podchodzić :))) Rozleniwieni smacznym obiadem troszkę zbyt późno wyruszamy w dalszą podróż, co nie obyło się bez konsekwencji. Ale o tym w dalszej części opisu.
Link do zdjęć w/w opisu.
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/Bukareszt
C.D.N
C.D.
Po wyjechaniu z karczmy z pełnymi brzuchami udajemy się w kierunku Pitesti. Podróż upływała spokojnie tak więc mijamy Pitesti i aby być jak najbliżej jedziemy w kierunku Trasy Transfogarskiej. I to był nasz błąd. Zmierzch zapadł szybko. Pora szukać szuwarkowa a tu same pola uprawne,miasteczko za miasteczkiem. W końcu skręcamy w jedną z polnych dróg. Przejeżdżamy przez tory kolejowe,zabudowania pozostawiamy po drugiej stronie drogi i torów kolejowych. Jedziemy,pośród uprawy kukurydzy, polną drogą. Na trasie drogi są głębokie rowy z wąskimi mostkami. Mijamy jakieś opuszczone, ogrodzone drutem kolczastym zabudowania, podobne do zabudowań PGR. Klucząc trochę po tych drogach staramy się ukryć przed wzrokiem ludzi mieszkających w tej miejscowości a byli to głównie cyganie. Ale jak tu się ukryć skoro na kilometr widać nasze światła. Znajdujemy bardzo miłe i spokojne,tak nam się wydawało,miejsce na szuwarkowo. Po zgaszeniu silników słyszymy nawoływania i gwizdy bardzo podobne do tych pod Tulcea->byliśmy wtedy w niewybredny sposób wyproszeni. Może trochę na wyrost albo i z przewrażliwienia pośpiesznie opuszczamy tamte miejsce-lepiej nie ryzykować i nie kusić nie potrzebnie losu. Jedziemy dalej. Na stacji benzynowej bardzo miła obsługa tłumaczy nam gdzie jest kemping i pensjonat. Małgosia mówi nam że na jej mapie (rumuńska mapa) jest zaznaczony ten kemping. Więc tam tam jedziemy. Po drodze pytamy napotkanych policjantów o dany kemping-> nic tam takiego nie ma-dostajemy odpowiedź. No to pięknie. Nerwy zaczynają puszczać bo zmęczenie i senność zaczyna na nas ostro oddziaływać. W końcu rzutem na taśmę zauważamy kierunkowskaz na kemping. Jedziemy tam. W zasadzie było nam już wszystko jedno aby tylko się przespać. Na szczęście jest miejsce -->> na dużym polu, ogrodzonym polu, byliśmy tylko my. Szybkie rozstawienie szuwarkowa, herbata , %% i idziemy spać. %% spowodowały to że zamiast o 5 rano wstałem, ku zadowoleniu całej reszty, o 7. Rankiem, na polu kempingowym,okazało się że są też inni użytkownicy. Stadko kóz, osiołek, parę koni. Dobrze że ze zmęczenia dnia poprzedniego nie jedliśmy kolacji-najprawdopodobniej to nie ja zrobił bym wtedy pobudkę. Po śniadaniu i zwinięciu całego majdanu jedziemy na Transfogarską. Jedziemy troszkę pełni obaw, gdyż Polska rodzina która przyjechała na kemping w Mamaii opowiadała nam jaką mieli drogę->> mgła taka że kierowca nie widział końca maski samochodu i zalegający śnieg ?!?!?!?!?. Szkoda było by tych widoków no i na oponach MT było by nie ciekawie. Pogoda, jak na razie fantastyczna,świeci słońce a raczej ostro grzeje i ani jednej chmurki na niebie. Wjeżdżamy na Transfogarską. Po drodze mijamy zamek Włada Palownika– nie zwiedzamy go gdyż aby się do niego dostać trzeba odbyć karkołomną pieszą wędrówkę która to zajęła by nam zbyt dużo czasu. Zatrzymaliśmy się na krótki postój aby dokupić baterie do aparatu. Iwona,w trakcie trwania tej wycieczki,zrobiła ponad 2500 zdjęć oraz kilkanaście filmów. Tak więc baterie w aparacie szły jak przysłowiowe świeże bułeczki. Nie będę szczegółowo opisywał jak wygląda cała Trasa Transfogarska bo zrobił bym konkurencję „Nad Niemnem" Widoki zapierały dech w piersi. Co zakręt to inny jeszcze ciekawszy widok. Pewne jest że jeśli samochód choć w minimalnym stopniu ma nie sprawny układ hamulcowy lub chłodzenia to niech nie wybiera się na Transfogarską->> może mieć poważne kłopoty. Mijając Zaporę,a właściwie tuż przed nią odbijamy,wiedzeni ciekawością, na trasę nie uczęszczaną przez samochody. Chyba jest to jakaś droga techniczna tamy i elektrowni. Warto jest się tam udać ale z samego rana bo wyprawa samochodami 4x4 była by ekscytująca. Po przejechaniu paru set metrów napotykamy na pierwsze,niewielkie osuwisko skalne. Daje to do myślenia. Zawracamy aby po drodze,już uczęszczanej przez samochody,zatrzymać się przy hotelu a jak później się okazało i stanicy wodniackiej, na kawę (była pyszna) i ...... skorzystanie z toalety. Tam też zrobiliśmy jeszcze drobne zakupy w tym też i rumuńskiego sera owczego. Na Transfogarskiej są jeszcze dwa miejsca co można zrobić jakieś zakupy: pod widokowym wodospadem gdzie sprzedający chętnie częstują swoimi produktami- kiełbasy,wędzony boczek, różne sery ( na dobrą sprawę to było drugie śniadanie). Drugim miejscem jest wylot tunelu (blisko 900m długości) po drugiej stronie Gór Fogaraskich. No tam to już pełna komercja. Stoiska z jedzeniem,z kryształami i innymi różnościami. Jest też coś na kształt schroniska z możliwością nocowania i zjedzenia w knajpie. Niesamowicie prezentuje się tez jeziorko gdzie w szmaragdowej wodzie odbiją się dwa najwyższe wzniesienia Moldoveanu i Negoiu. Zjazd na północną stronę trasy,jeśli ktoś ma lęk wysokości (ja mam) przyczynia się do przyspieszonego bicia serca. Samochody też mają przyspieszoną akcję silnika. Cały praktycznie odcinek zjazdu odbył się na „1" Były samochody które zjeżdżały na hamulcu-czuć je było już z daleka. Gdy już dojechaliśmy do płaskiego terenu czas i pora na biwakowy obiad nad wartkim potokiem przy którym oczywiście było też karmienie suczki – strasznie smutne miała oczy. Po obiedzie następny cel naszej podróży- Siedmiogród.
Link do zdjęć w/w opisu
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/TrasaTransfogarska
C.D.N
C.D.
Siedmiogród->> dla dociekliwych może trochę informacji historycznych ->> http://pl.wikipedia.org/wiki/Siedmiogr%C3%B3d
Kraina pod każdym względem bardzo ciekawa. Szczególnie zainteresowała nas wzmianka o osadnictwie Daków. W przewodniku z którego korzystaliśmy, były wskazane miejscowości gdzie można zetknąć się z pozostałością tej kultury. Niestety brak czasu nie pozwolił nam na dokładniejsze zwiedzenie tego regionu->> mamy już powód i pretekst do wyjazdu w tamte rejony na przyszły rok..... a może jeszcze w tym ??
Dość o planach. Tak więc jak już brzuchy nasze napełniły się posiłkiem udaliśmy się w dalszą drogę Siedmiogród/Transylwania. Początkowo jechaliśmy asfaltem. Po wpisaniu w GPS-a trasę 4x4
„anielica" wprowadziła nas w urocze zakątki tego rejonu. Na czym polegał urok?? na różnorakiej kolorystyce budowli mniej lub bardziej zadbanych, na ciekawych architektonicznych budowli studni. Co się rzuca w oczy-->> swoistego rodzaju kult wody. Studnie które napotykaliśmy po drodze to małe kolorowe, z licznymi zdobieniami, architektoniczne cuda. Same drogi, wijące się pośród domów przyklejonych do stoków dawały nam ciekawych doznań-wstrząsowych doznań. Na jednej z takich dróg, szeroka szutrowa droga, zaskoczył nas widok stojących co jakiś czas rumuńskich żołnierzy. Stali głównie przy drogach dojazdowych do tej co jechaliśmy. Troszkę nas to zaskoczyło gdyż nie mieliśmy pojęcia czy aby nie wjechaliśmy na jakiś teren gdzie odbywały się manewry wojskowe. Nie zatrzymywani przez nikogo pozostawiając tumany kurzu dojechaliśmy do jakiejś małej wioski gdzie nastąpił......atak krów. No może nie był to atak w dosłownym sensie ale jak widzi się idące tyralierą,całą szerokością drogi, duże stado krów to można mieć wrażenie „ataku"tym bardziej że byliśmy pod wrażeniem żołnierzy przy drodze ;))) . Najnormalniej na świecie krowy wracały z pastwiska, a że ruch kołowy w tamtych stronach nie wielki to czemu nie miały by iść całą szerokością drogi :))) Zmyślne to zwierzęta gdyż każda z nich zatrzymywała się przed bramą swojego obejścia. Obejścia/zagrody są typu „koszarowego" gdyż przylegają do siebie bokami budynków a od drogi jest tylko brama wjazdowa i ewentualnie okna. Okna-- tez dziwna i zastanawiająca sprawa-- we wszystkich wioskach które mijaliśmy były zasłonięte roletami lub okiennicami. No i oczywiście nieodłączny widok ludzi siedzących na ławeczkach, lub tym podobnym, przed domami. Były to głównie osoby starsze. Na jednym ze zdjęć jest koń ciągnący wóz wyładowany sianem. Wóz jak wóz, koń jak koń ale.... zwróćcie uwagę jak ten koń jest podkuty,w jaki sposób? Przednia lewa noga->>Zdjęcie 81. Powracając do tematu stojącego wzdłuż drogi wojska. Jak się potem okazało tą drogą prowadził odcinek ..... terenowego rajdu motocyklowego. A że my jechaliśmy z flagami to być może ??? wojsko myślało że jedzie obsługa/serwis itd. itp. Na zawodników zdecydowanie nie wyglądaliśmy. Pomni zbyt późnego szukania „szuwarkowa" poszukiwania rozpoczęliśmy gdy było jeszcze dość widno. Tu jak zwykle Michał wykazał się dobrym nosem i w asyście „śpiewu" Derkacza ( http://www.przyrodapolski.org/foto/133/ ) i innych dochodzących odgłosów, np. z autostrady oddalonej od naszego szuwarkowa około 2km, po zjedzeniu kolacji i uzupełnieniu płynów ;) poszliśmy spać. Dnia następnego czekała nas droga w kierunku przejścia granicznego z Węgrami. Ale zanim tam dojechaliśmy zwiedziliśmy niesamowitą część Rumuni. My ją nazwaliśmy „Mała Transfogarska Trasa"
C.D.N
Na trasie Sebes-Deva ->>> Tak jak wcześniej już pisałem „zaliczyliśmy" następny fragment mniejszego wydania trasy Transfogarskiej. Jedziemy w kierunku granicy węgierskiej. Trasa na GPS-ie zaznaczona jako terenowa i dzięki temu jako chyba ostatni zobaczyliśmy miejscowości w stanie przed dotacjami unijnymi. Miejscowości małe o sympatycznym wyglądzie rozkopane do granic możliwości. Rozkopanie to efekt działania dotacji gdyż były wykonywane roboty związane z kanalizacją i wodociągami. W jednej z takich miejscowości wjeżdżamy w wąskie uliczki na których panuje niesamowite zamieszanie mieszkańców. Coś do nas machają, coś nam pokazują->> już wiemy czym było spowodowane to ożywienie. Zza zakrętu bardzo wąskiej uliczki wyłania się potężny TIR z naczepą ->> jak on tam wjechał ??? Wycofujemy nasze samochody chowając się w bocznych uliczkach o szerokości niemal że równej naszym samochodom. Przepuszczamy TIR-a za nim autobus a za nimi wóz konny obok którego spacerował sobie źrebak. Biedak wystraszył się trochę i woźnica musiał przeprowadzać klacz i źrebaka obok naszych samochodów. Uliczka wolna więc jedziemy dalej. Przed sobą widzę rozkopaną drogę, tak do połowy drogi. Wykop był bardzo wąski więc nie powinniśmy mieć kłopotów z przejechaniem. Jadę powoli aż tu nagle w odległości około 1metra od kół...... z wykopu wychyla się głowa osoby która kopała ten wykop. Normalny szok. Aparat miała Iwona a całość zdarzenia miała miejsce po mojej stronie->> szkoda bo zdjęcie chyba by zdobyło nagrodę roku. Ciekawe czy człek ten siedział w wykopie jak jechał TIR ??? Zresztą pomni innych zdarzeń drogowych nie zbyt byliśmy zdziwieni brakiem jakichkolwiek ostrzeżeń czy też znaków o robotach drogowych. Jedziemy dalej. Po drodze mamy w planie zwiedzić pozostałości rzymskich ruin. Wspinaliśmy się stromą dróżką na wzniesienie gdzie według opisu miały znajdować się rzymskie ruiny. Ja z racji panującego upału w pewnej odległości od celu wycofałem się z dalszej wędrówki. Idąc do samochodów ze zbocza widziałem z jak dużym zainteresowaniem cztery starsze kobiety wracające z pola , niosły grabie i motyki, oglądały nasze samochody. Jak zobaczyły mnie zbliżającego się do samochodów szybko odeszły od nich->> czyż bym miał aż tak straszny wygląd ??? ;)) Po po dojściu do samochodów myślę sobie ze zanim reszta wróci ze zwiedzania ruin zdążę zrobić kawę. Jakież było moje zdziwienie gdy za chwilę cała trójka była przy samochodach->> szliście jakimś skrótem ?? nie, tam nie było co zwiedzać poza trzema fragmentami murów. A tak szumnie było to miejsce opisane. Jedziemy dalej i tu zaskoczenie,miłe zaskoczenie->> mała trasa transfogarska z niesamowitymi widokami na okolicę. Na jednym z odcinków zatrzymujemy się aby porobić trochę zdjęć. Ze wzgórza schodzi stado owiec a wśród nich osły->> pełne zaskoczenie, nie owcami ale osłami bo wyglądało to tak jak by osły prowadziły stado owiec->> pasterze szli obok stada. Mieliśmy w planie zrobić sobie obiad ale z pobliskiego taboru cygańskiego przybiegł do nas mały chłopiec. No oczywiście po pieniądze. Zamiast pieniędzy otrzymał od nas słodycze a że nie był nachalny i miły dodatkowo dostał małą chorągiewkę na której był obrazek samochodu. Jak odjechaliśmy widzieliśmy jak dumnie biegał trzymając w ręku powiewającą na wietrze chorągiewkę. Co ciekawe-w miejscach w których byliśmy widzieliśmy tylko lasy liściaste natomiast tam były lasy iglaste. Jedziemy dalej. Próbujemy znaleźć jakąś knajpkę aby jednak coś zjeść. Znaleźliśmy->> w drzwiach zrobiliśmy w tył zwrot i była to jedyna knajpa do której nawet nie weszliśmy->> opis pominę. Z burczącymi brzuchami jedziemy do większej zaznaczonej na mapie miejscowości, tam na pewno będzie cywilizowana knajpa. Jedziemy drogą zaznaczoną jako krajowa. Było gorąco i sucho więc była przejezdna, nie wyobrażam sobie co się dzieje na tej drodze jak pada deszcz->> chyba jest na ten czas zamykana %). Burczenie brzuchów można wytrzymać lecz naporu na pęcherze moczowe raczej nie. Zatrzymujemy się na poboczu i.......... zauważam że coś wisi pod moim samochodem. Pad płaski po samochód, opaski zaciskowe i po sprawie. W międzyczasie mija nas wóz konny który zatrzymuje się i podchodzą do nas dwoje cyganów,młodych cyganów. Nawet ładna cyganka prosi o pieniądze na cukierki dla dzieci-ulegamy prośbą i dajemy parę lei. Mijając Ich wóz konny widzimy na tyle numery rejestracyjne, za siedzenie służyło siedzenie samochodowe. Pierwsza napotkana i każda następna miejscowość nie nastraja do zatrzymania się->> osiedla cygańskie z chmarami wałęsających się psów,walące się domy wszechobecne śmiecie, chodzące luzem świnie. Egzotyka. Dojechaliśmy do drogi szybkiego ruchu przy której znajdowała się knajpa w której spotkaliśmy rodzinę polaków wracających z wakacji w Bułgarii. Jak usłyszeliśmy opowieść Tego pana że bardzo dobrze zna Rumunię bo co roku jedzie autostradą to się z lekka uśmialiśmy. Zjedliśmy posiłek,kelner chciał nas oszukać na rachunku. Na parkingu który znajdował się przy knajpie Michał sprawdza jeszcze raz czy ze skrzynią biegów wszystko OK. Mała dolewka oleju i jedziemy w kierunku granicy węgierskiej. Po drodze zatrzymujemy się na stacji benzynowej gdzie bardzo miła i sympatyczna pani w celu napełnienia kanistrów wodą udostępniła nam swój prysznic. Jak się potem okazało woda nie była nam potrzebna->> nocowaliśmy w pensjonacie przed Węgierską granicą.
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/NaTrasieSebesDeva
C.D.N.
Droga powrotna do Polski.
https://picasaweb.google.com/mudmania4x4/PowrotDoKrajuWegrySOwacjaPolska
Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski. Gnani tęsknotą do bliskich i Ojczyzny przejechaliśmy w strasznym upale całe Węgry z małym postojem żywieniowym nad czymś co przypominało staw oraz postojem zakupowym pozbywając się ostatnich forintów. Po drodze mijaliśmy całe hordy kombajnów zbierające plony z pól. Słowacja przywitała nas opadami deszczu i burzą. Czym bliżej Polski tym bliżej były nasze myśli co w Kraju->> brak kontaktu informatycznego i w pewnym momencie jest słyszalna Polska stacja radiowa. Słabo bo słabo ale słyszalna i pierwsze co usłyszeliśmy to..... reklama "Asekurelli" :)))) Do Kościeliska dojechaliśmy około 15 kończąc tę naszą Rumuńską wyprawę.
Reasumując:
następna wyprawa na Rumunię będzie obejmowała tylko północną część tego kraju. Południowa jako że jest już bardziej uprzemysłowiona,według naszej oceny, jest mniej przyjazna dla turystów zarówno pod względem noclegowym (brak szuwarkowa) jak i pod względem nie zbyt miłego nastawienia tamtejszej ludności. Pozostała nam jeszcze do „zaliczenia" alpina i chyba skusimy się na objazd zalewu wodnego w okolicach Trasy Transfogarskiej drogą techniczną ->> wycofaliśmy się z tej drogi (opis Trasa Transfogarska). Zaintrygowała nas też okolica którą mijaliśmy na trasie Sebes-Deva może też warto tam zajrzeć???
Wyprawę na Rumunię traktowaliśmy jako przygodę turystyczną z delikatnymi elementami off-road-u. Nastawieni byliśmy na zwiedzanie w czym bardzo pomógł na przewodnik National Geographic w którym to były zaznaczone też trasy 4x4. Są miejsca do których bardzo chętnie wrócimy choćby Surdesti czy też Zamek Drakuli.
K O N I E C.